poniedziałek, 25 września 2017

IDEALNE ŻYCIE - MINKA KENT

Thriller psychologiczny to gatunek literacki za którym wprost przepadam. Kiedy zobaczyłam w nowościach Idalne życie, czułam że to będzie niezła lektura. Dlaczego? Bo jak wszyscy dobrze wiemy, ideały nie istnieją.
Książka wciąga od pierwszych stron, kiedy to poznajemy główną bohaterkę - Autumn Carpenter i  jej zamiłowanie to śledzenia profili społecznościowych, a zwłaszcza jednego profilu -  Daphne McMullen. Poznajemy Autumn i jej chłopaka Bena, a także historię początku ich związku. Już pierwszy rozdział mocno przykuwa moją uwagę. A gdy przechodzę do drugiego - niespodzianka - narratorem jest Daphne, ta sama, której profil ze szczególną uwagą śledziła Autumn.

W drugim rozdziale poznajemy Daphne, która wydaje się być chodzącą doskonałością. Ma troje cudownych dzieci i piękny dom, ma także przystojnego męża. Choć jej relacje z dziećmi nie są już tak doskonałe, a kiedy przyjrzymy się im bliżej, to nawet zobaczymy, że daleko im do ideału. Ale stop. Tu znowu rozdział się kończy, a w kolejny - to narracja Autumn i jej związek z Benem, spotkanie z Daphne i w końcu odkrycie jednej, ale jakże kluczowej karty.

Kolejne rozdziały mijają błyskawicznie, a przeskoki z narracji jednej bohaterki do drugie,j płynnie opowiadają całą historię. Poznajemy pokręconą - Autumn i doskonałą Daphne - jakże dwa odmienne charaktery i jakże dwie różne historie życiowe. 

Autumn jest co najmniej dziwna, a kiedy widzimy, że swojego chłopaka Bena poznała tylko po to, aby zamieszkać w sąsiedztwie McMullenów, określenie jej słowem "dziwna" okazuje się nad wyraz delikatne, należałoby raczej powiedzieć, że brakuje jej piątej klepki.Z kolei doskonały portret Daphne, rozlatuje się na drobne. Jej mąż zdradza ją, a jego zaangażowanie w wychowanie trójki dzieci jest tylko farsą. W historii opowiedzianej przez Autumn uwagę przykuwa jeszcze jedna kluczowa sprawa - media społecznościowe i fakt jak bardzo mocno jest w nich osadzone nasze codzienne życie. Do sieci wrzucamy niemalże całą naszą historię, dzień po dniu, gdzie nie istnieją żadne bariery, ani granice. A kiedy przyjrzymy się temu bliżej, to raczej dostrzeżemy, że sprzedajemy nasze życie w wersji podkoloryzowanej, albo w takiej, w jakiej byśmy chcieli je widzieć. Tak samo jest z Daphne, która na zdjęciach w sieci jest idealna, tak samo jak cała jej rodzina. Tak też początkowo postrzega ją Autumn, która dopiero po bliższym poznaniu rodziny McMullenów, dostrzega, że ideałów nie ma.

Autorka zgrabnie połączyła losy naszych bohaterek, już nie tylko przed ekranem komputera, ale w życiu realnym. Każdy kolejny rozdział jest potwierdzenie prawdy, że po prostu ideałów nie ma.  

Książkę przeczytałam ze sporym zainteresowaniem, historia mnie wciagneła i nie mogłam się doczekać, kiedy autorka odkryje wszystkie karty. A kiedy to zrobiła, poczułam ulgę, że to koniec -  wolę wrócić do mojego szarego życia, niż tkwić w idealnym cudzym. 


ocena małgośki - 4 polecam, całkiem niezła historia

piątek, 8 września 2017

MĘŻCZYZNA, KTÓRY GONIŁ SWÓJ CIEŃ - DAVID LAGERCRANTZ

Czekałam i czekałam na dzień 7 września - czyli na światową premierę najnowszej części Millennium zatytułowanej Mężczyzna, który gonił swój cień. Książkę zakupiłam w empiku, wróciłam szczęśliwa do domu i natychmiast przystąpiłam do czytania. Zarwałam dla niej pół nocy, ale co tam, w końcu to Millennium i w tym przypadku odstępstwa od codziennej normy są w pełni uzasadnione. Można nie jeść, można nie pić, spać także nie trzeba, byle czytać Millennium. I tak jak dosłownie połykałam poprzednie części, tak i lektura Mężczyzny, który gonił swój cień poszła mi błyskawicznie.   

Wiem, wiem co możecie powiedzieć, to David Lagercrantz, on nie jest Stiegem Larssonem i jego Millennium to już nie to samo. Owszem, inny pisarz, inne pióro, a jednak uważam, że dobra historia obroni się sama. Czy w tym przypadku tak było? Zaraz poznacie moją odpowiedż na to pytanie. 

Wspomnę tylko, że Millenium to dla mnie coś więcej niż książka, to jeden z najlepszych, przeczytanych w całym moim dotychczasowym życiu tytułów. Książka do której mogę wracać bez końca i z którą chcąc niechcąc porównuję inne, i które niestety, zazwyczaj wyglądają przy niej bardzo blado. Można powiedzieć, że to pieniądz zadecydował o powstaniu kolejnych części historii Lisbeth i Davida, ale dla mnie fakt jest taki, że kolejne historie są bardzo intersujące i czytam je z równie wilką przyjemnością.

W najnowszej części akcja zaczyna się w zakładzie karnym dla kobiet, w którym wyrok dwóch miesięcy pozbawienia wolności odbywa Lisbeth Sallander. Lisbeth, przyzwyczaiła nas do swojego specyficznego sposobu bycia, a i za murami więzienia nie uległ on większym zmianom. Lisbeth nie użala się nas sobą, poznając prawa fizyki kwantowej zapełni swój wolny czas, którego w tym miejscu ma aż nadto. I tak pewnie wyglądałby każdy kolejny dzień odsiadki, gdyby nie eskalacja przemocy jednych osadzonych wobec drugich, a zwłaszcza wobec młodej dziewczyny w Bangladeszu - Fari Kazi. To Lisbeth zaniepokoiło i wszelkimi możliwymi sposobami chciała ją obronić. 

Następnym zdarzeniem, który akcję książki umieścił we właściwych torach  była wizyta Holgera Palmgrean -  wcześniejszego kuratora Lisbeth, który pomimo dużych kłopotów zdrowotnych pofatygował się odwiedzić Lisbeth w zakładzie karnym. Gdy opowiedział swojej byłej podopiecznej o dokumentach, które nieoficjalnie przekazała mu sekretarki z Dziecięcej Kliniki Psychiatrycznej. Lisebeth, której coś zaczęło nie pasować w dotychczasowej układance rozpoczęła swoje śledztwo, w które zaangażowała Mikaela Blomkvista. I mamy to co najlepsze jest w Millennium, nasza dwójka bohaterów rozpoczyna dochodzenie, pojawiają się kolejni bohaterowie, a akcja zaczyna coraz bardziej przyspieszać. 

Blomkvist utrzymywał z Lisebth kontakt i systematycznie składał jej odwiedziny w zakładzie karnym. Gdy Lisbeth poprosiła go o sprawdzenie kilku osób, nie wtajemniczyła go bliżej w sprawę, podała mu tylko nazwisko - Leo Mannheimera. Zebranie informacji o tym człowieku początkowo nie nastarczyło Mikaeleowi szczególnych trudności. Leo Mannheimer to osoba znana, ekonomista i analityk finansowy. Dlaczego akurat jego nazwisko podała Sallander, wydało mi się sporą zagadką i choć początkowo nie wierzyłam, że kolejne elementy układanki będą do siebie pasować, tak właśnie się stało. Śledztwo Blomkvista zaczęło zataczać coraz szersze kręgi, a on z pomocą swojej dawnej znajomej, która pracowała z Mannheimera, odkrywał jego kolejne tajemnice.  

Z kolei Lisbeth postanowiła rozwiązać problem przemocy osadzonych wobec Fari, ściągając na siebie chęć zemsty Benito - jednej z najniebezpieczniejszych kobiet, jakie były za murami więzienia. 

Gdy początek książki czytałam spokojnie, chcąc spamiętać nazwiska kolejnych postaci, tak w pewnym momencie wsiąkłam w akcję, że kolejne przewracałam coraz szybciej i szybciej. I tak jak wcześniej napisałam, połączenie świata finansowego z historią młodej dziewczyny z Bangladeszu, początkowo wydawało mi się co najmniej dziwne, uwierzcie mi, że to wszystko będzie do siebie pasować. Historia opowiedziana przez Davida Lagercrantza wciąga. Pisarz wie, że dokopywanie się do kolejnych tajemnic rodzinnych Lisbeth żadnego jej fana nie pozostawi obojętymym, a jeżeli do tego dojdzie chęć uzyskania odpowiedzi na kluczowe pytanie egzystencjalne - co sprawia że człowiek jest taki a nie inny? Geny czy środowisko? Cóż więcej można chcieć? Otrzymamy mieszankę wybuchową, która przy pomocy dobrego pióra sparwi, ze czytelnik wejdzie w jej świat na sto procent. 

Przyznam się Wam Moi Drodzy, że miałam dużego stracha przed tą lekturą. Jako wielka wielbicielka Lisbeth martwiłam się, czy pisarz podoła, i chociaż to nie jego premiera z tymi postaciami, to strach mi wcale nie malał. Szkoda byłoby czytać kiepską historię dwójki kultowych, bo tak chyba trzeba powiedzieć, bohaterów. Kamień z serca mi spadł, jak tylko dotarłam do ostatniej strony książki i choć szkoda, że tak szybko mi lektura poszła, to mówię z głośno i wyraźnie - pani Lagergcrantz - czekam na kolejną część.

A do wszystkich sceptycznie nastawionych i powątpiewających - historia opowiedziana piórem Lagercrantza broni się sama.

ocena małgośki - 6 wciąga mocno

piątek, 1 września 2017

NA GIGANCIE - PETER MAY

Peter May to szkocki pisarz i scenarzysta. Napisał ponad 20 powieści kryminalnych, a największa sławę przyniosła mu trylogia Wyspa Lewis. To właśnie nazwisko autora sprawiło, że chętnie sięgnęłam po ten tytuł. A teraz uwaga -  Na gigancie nie kryminałem, nie spodziewajcie się tutaj trupów, morza kwi, czy sensacyjnych pościgów, choć nawisem mówiąc kilka pościgów to będzie. Jest to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym. A ponieważ Peter May bardzo dobrze umie opowiadać historie, tak i tym razem stu procentowo weszłam w świat wykreowany przez niego. 

Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych - w roku 1965 i 2015 w Glasgow i w Londynie.  Poznajemy pięcioro nastolatków, którzy głównie z miłości do muzyki, ale także z chęci porzucenia dotychczasowego, monotonnego życia i zyskania sławy udają się w podróż do Londynu. Piątka chłopaków, którzy założyli własną kapelę, liczy, że w Londynie świat stanie przed nimi otworem. Dodajmy, że są to czasy takich zespołów jak Rolling Stones, The Beatles, The Who, a wiec marzenia nastolatków podążają w kierunku ich idoli. Głównym bohaterem książki jest Jack Mackay i to od niego wyszedł pomysł wyjazdu do Londynu, a reszta jego przyjaciół postanowiła się do niego przyłączyć. 

Jack, którego poznajemy w 2015 roku, nie jest zadowolony ze swojego życia, widzi tylko szarą codzienność i myśli, że przegrał swoje życie. Kiedy jego ciężko chory przyjaciel proponuje mu podróż do Londynu, wspomnienia historii, która wydarzyła się pięćdziesiąt lat wcześniej, wracają. 

Muszę Wam szczerze przyznać, że początek tej książki zupełnie mnie nie przekonał, pomyślałam sobie historia jak tysiące innych i pomysł prawie siedemdziesięcioletniego człowieka o powrocie do czasów młodości wydał mi się trochę banalny. Jednak, na moje szczęście, nie porzuciłam lektury, może dzięki temu, że opowieść z roku 1965 zaczęła mnie wciągać i tak powoli zaczęłam się do niej przekonywać. 

Jak napisałam na wstępie nie uważam książki Na gigancie za kryminał, aczkolwiek historia podroży do Londynu i z cała masa przygód początkowo piątki, a następnie szóstki młodych ludzi momentami bardziej mnie zainteresowała, niż niejeden rasowy kryminał, a i szybsze uderzenia serca ze strachu przed tym co spotka bohaterów, też mi się kilkakrotnie przytrafiały. 

Gdy szóstka nastolatków dotarła wreszcie do Londynu, akcja wcale nie zwolniła. Poznanie doktora Roberta a następnie wizyt w w nowatorskim ośrodku leczenia osób z problemami psychicznymi sprawiły, że czytałam kolejne rozdziały z niemałym zainteresowaniem. W końcu także opowieść z 2015 roku zaczęła mnie przekonywać i byłam ogromnie ciekawa jak potoczyły się dalsze losy przyjaciół oraz co takiego tak mocno ciągnęło jednego z nich, że mimo swoje choroby, zrobił wszystko,aby dotrzeć do Londynu po upływie pięćdziesięciu lat. 

Historia lubi zatoczyć koło, jak mówi znane przysłowie, a w powieści Na gigancie zatoczyła je po mistrzowsku. Gdy widzimy naszego bohatera w wieku siedemnastu lat pełnego chęci życia i pięćdziesiąt lat później, który swojemu wukowi daje lekcję życia to i my wszyscy powinnismy jej posłuchać "największy błąd jaki możesz w życiu popełnić, to bać się przeżyć życie. bo mamy je tylko jedno...." 

Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że Peter May potrafi doskonale opisywać bardzo mądre historie. Nie ma w tej książce zbędnego zdania, a choć życie widziane z perspektywy siedemnastoletniego Jacka i prawie siedemdziesięcioletniego Jacka jest inne, to zawsze powinniśmy pamiętać, że "każdy dzień to szansa, by kształtować go tak, jak pragniesz".

ocena małgośki - 6 klasa sama w sobie