czwartek, 21 listopada 2019

MIŁOŚĆ LECZY RANY - KATARZYNA BONDA


Królową polskiego kryminału odkryłam kilka lat temu. Nie było wtedy jeszcze takiego szumu, ani Saszy Załuskiej. Tytułem od którego moje zainteresowanie tą autorką się zaczęło był kryminał z 2010 roku - Tylko martwi nie kłamią. Przysłowiowa cegła po przeczytaniu której pomyślałam, o tej pani zrobi się jeszcze głośno. 

Miłość leczy rany to trochę, a może nawet więcej, to zupełnie inna Bonda. Dwutorowa historia, z której część akcji umiejscowioną w Polsce czyta się zdecydowanie lżej, niż tą drugą – w Kazachstanie. Ale od tej właśnie na Uralsku rozpoczyna się cała opowieść. Ileż tu jest imion, dziwnie brzmiących nazwisk, ile historii i kultury osadzonej w tej kazachskiej rzeczywistości. W głowie mi się zakręciło nie jeden raz, trudności miałam z zapamiętaniem kto i co, kto ważny, kto mniej. Początek czytałam z trudem, nie było przysłowiowego wow. Zgrzytałam zębami, zastanawiając się, kiedy to w końcu stanie się bardziej zrozumiałe. 

Cześć współczesna dziejąca się w Polsce, dała trochę wytchnienia dla moich szarych komórek. W końcu coś zrozumiałego. Lektura zdecydowanie lżejsza, może nawet ciut ciekawsza. Na pewno bardziej przejrzysta i zrozumiała, bez pętli uwarunkowań środowiskowych. Kazachskie poczucie męstwa, walka rodów, to tematy zgoła inne niż to czym żyjemy na co dzień.  

Miłość leczy rany nie jest lekka i przyjemną lekturą. Nie jeden raz miałam ochotę ją odłożyć. Nie weszłam w tą opowieść łatwo, choć momentami była ciekawa, to zupełnie nie moja bajka.  Gdyby od tego tytułu zaczęła się moja styczność z Bondą, więcej bym po nią nie sięgnęła. Całe szczęście jest inaczej i czekam na jej kolejne powieści, niekoniecznie z Kazachstanem w tle.