piątek, 8 września 2017

MĘŻCZYZNA, KTÓRY GONIŁ SWÓJ CIEŃ - DAVID LAGERCRANTZ

Czekałam i czekałam na dzień 7 września - czyli na światową premierę najnowszej części Millennium zatytułowanej Mężczyzna, który gonił swój cień. Książkę zakupiłam w empiku, wróciłam szczęśliwa do domu i natychmiast przystąpiłam do czytania. Zarwałam dla niej pół nocy, ale co tam, w końcu to Millennium i w tym przypadku odstępstwa od codziennej normy są w pełni uzasadnione. Można nie jeść, można nie pić, spać także nie trzeba, byle czytać Millennium. I tak jak dosłownie połykałam poprzednie części, tak i lektura Mężczyzny, który gonił swój cień poszła mi błyskawicznie.   

Wiem, wiem co możecie powiedzieć, to David Lagercrantz, on nie jest Stiegem Larssonem i jego Millennium to już nie to samo. Owszem, inny pisarz, inne pióro, a jednak uważam, że dobra historia obroni się sama. Czy w tym przypadku tak było? Zaraz poznacie moją odpowiedż na to pytanie. 

Wspomnę tylko, że Millenium to dla mnie coś więcej niż książka, to jeden z najlepszych, przeczytanych w całym moim dotychczasowym życiu tytułów. Książka do której mogę wracać bez końca i z którą chcąc niechcąc porównuję inne, i które niestety, zazwyczaj wyglądają przy niej bardzo blado. Można powiedzieć, że to pieniądz zadecydował o powstaniu kolejnych części historii Lisbeth i Davida, ale dla mnie fakt jest taki, że kolejne historie są bardzo intersujące i czytam je z równie wilką przyjemnością.

W najnowszej części akcja zaczyna się w zakładzie karnym dla kobiet, w którym wyrok dwóch miesięcy pozbawienia wolności odbywa Lisbeth Sallander. Lisbeth, przyzwyczaiła nas do swojego specyficznego sposobu bycia, a i za murami więzienia nie uległ on większym zmianom. Lisbeth nie użala się nas sobą, poznając prawa fizyki kwantowej zapełni swój wolny czas, którego w tym miejscu ma aż nadto. I tak pewnie wyglądałby każdy kolejny dzień odsiadki, gdyby nie eskalacja przemocy jednych osadzonych wobec drugich, a zwłaszcza wobec młodej dziewczyny w Bangladeszu - Fari Kazi. To Lisbeth zaniepokoiło i wszelkimi możliwymi sposobami chciała ją obronić. 

Następnym zdarzeniem, który akcję książki umieścił we właściwych torach  była wizyta Holgera Palmgrean -  wcześniejszego kuratora Lisbeth, który pomimo dużych kłopotów zdrowotnych pofatygował się odwiedzić Lisbeth w zakładzie karnym. Gdy opowiedział swojej byłej podopiecznej o dokumentach, które nieoficjalnie przekazała mu sekretarki z Dziecięcej Kliniki Psychiatrycznej. Lisebeth, której coś zaczęło nie pasować w dotychczasowej układance rozpoczęła swoje śledztwo, w które zaangażowała Mikaela Blomkvista. I mamy to co najlepsze jest w Millennium, nasza dwójka bohaterów rozpoczyna dochodzenie, pojawiają się kolejni bohaterowie, a akcja zaczyna coraz bardziej przyspieszać. 

Blomkvist utrzymywał z Lisebth kontakt i systematycznie składał jej odwiedziny w zakładzie karnym. Gdy Lisbeth poprosiła go o sprawdzenie kilku osób, nie wtajemniczyła go bliżej w sprawę, podała mu tylko nazwisko - Leo Mannheimera. Zebranie informacji o tym człowieku początkowo nie nastarczyło Mikaeleowi szczególnych trudności. Leo Mannheimer to osoba znana, ekonomista i analityk finansowy. Dlaczego akurat jego nazwisko podała Sallander, wydało mi się sporą zagadką i choć początkowo nie wierzyłam, że kolejne elementy układanki będą do siebie pasować, tak właśnie się stało. Śledztwo Blomkvista zaczęło zataczać coraz szersze kręgi, a on z pomocą swojej dawnej znajomej, która pracowała z Mannheimera, odkrywał jego kolejne tajemnice.  

Z kolei Lisbeth postanowiła rozwiązać problem przemocy osadzonych wobec Fari, ściągając na siebie chęć zemsty Benito - jednej z najniebezpieczniejszych kobiet, jakie były za murami więzienia. 

Gdy początek książki czytałam spokojnie, chcąc spamiętać nazwiska kolejnych postaci, tak w pewnym momencie wsiąkłam w akcję, że kolejne przewracałam coraz szybciej i szybciej. I tak jak wcześniej napisałam, połączenie świata finansowego z historią młodej dziewczyny z Bangladeszu, początkowo wydawało mi się co najmniej dziwne, uwierzcie mi, że to wszystko będzie do siebie pasować. Historia opowiedziana przez Davida Lagercrantza wciąga. Pisarz wie, że dokopywanie się do kolejnych tajemnic rodzinnych Lisbeth żadnego jej fana nie pozostawi obojętymym, a jeżeli do tego dojdzie chęć uzyskania odpowiedzi na kluczowe pytanie egzystencjalne - co sprawia że człowiek jest taki a nie inny? Geny czy środowisko? Cóż więcej można chcieć? Otrzymamy mieszankę wybuchową, która przy pomocy dobrego pióra sparwi, ze czytelnik wejdzie w jej świat na sto procent. 

Przyznam się Wam Moi Drodzy, że miałam dużego stracha przed tą lekturą. Jako wielka wielbicielka Lisbeth martwiłam się, czy pisarz podoła, i chociaż to nie jego premiera z tymi postaciami, to strach mi wcale nie malał. Szkoda byłoby czytać kiepską historię dwójki kultowych, bo tak chyba trzeba powiedzieć, bohaterów. Kamień z serca mi spadł, jak tylko dotarłam do ostatniej strony książki i choć szkoda, że tak szybko mi lektura poszła, to mówię z głośno i wyraźnie - pani Lagergcrantz - czekam na kolejną część.

A do wszystkich sceptycznie nastawionych i powątpiewających - historia opowiedziana piórem Lagercrantza broni się sama.

ocena małgośki - 6 wciąga mocno

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz